Blog przyjazny, życzliwy. Bieżące sprawy, przemyślenia, wspomnienia z ciekawych podróży po świecie. Nieco wspomnień o składaniu silników VW, a krótkofalowcom wspomnienia z przed lat i z bieżących wrażeń mojego udziału w licznych zawodach krajowych i międzynarodowych na falach krótkich, na telegrafii. Teksty przeważnie własne. Przedruk wymaga mojej akceptacji i autoryzacji.
czwartek, 22 września 2011
Instytut Morski- adiunkt i mechanik samochodowy...
Jak wspomniałem, po zatrudnieniu w Stoczni Gdańskiej właściwie na dwóch etatach (ekonomista i radiooficer). Jak się po latach okazało po przejściu na emeryturę, z płacą średniej krajowej 440% przyszła pora na chude lata. W Instytucie byłem jedynym, który praktycznie miał kontakt z tzw pływaniem, ze stocznią. Zostałem adiunktem, póżniej kierownikiem Pracowni Prognozowania Żeglugi. Praca moja m polegała na dokonywaniu opracowań (przeważnie w zespole) dotyczących gospodarki morskiej, udział w sympozjach organizowanych - m inn. w Stoczni Szczecińskiej - nt przyszłej produkcji zakładu. Wówczas b. słusznie moce produkcyjne zakładu kierowano na produkcję promów pasażerskich. Na KOPI (Komisja Oceny Projektów Inwestycyjnych)w Warszawie jako przedstawiciel Instytutu sprzeciwiłem się jako jedyny budowie dla armatora polskiego statku przeznaczonego do pływania Drogą Północną. Taki statek to ogromny wydatek; że wspomnę o kadłubie wytrzymałym na poruszanie się w krze, na ogromne zapasy wody, paliwa, żywności pozwalające na przetrwanie prawie rok czasu w razie ugrzężnięcia w lodach. Deklarowałem w opracowaniach potrzebę rozbudowy naszej floty o zbiornikowce, których wówczas mieliśmy słownie trzy. Każde opracowanie wymagało poprawek co przy ówczesnej technice (maszynopisanie) bardzo pracochłonne. Bardzo korzystnie wspominam możliwość dostępu do fachowej literatury mimo dolarowych na to wydatków. Ten status adiunkta- pracownika naukowego nie dawał jednak szans na podtrzymanie dotychczasowego wysokiego standardu życia. Posiadanie samochodu- marzeniem. Ale nadarzyła się okazja zakupu samochodu Volkswagen. Usunięcie usterek w nabytku powierzyłem - a jakże - państwowemu czy też spółdzielczemu warsztatowi. Po części jeżdziłem specjalnie do Warszawy. Po ponad miesiącu oczekiwania jeszcze tam czegoś brakowało i w końcu nawet z niesprawnym układem hamulcowym pojazd odebrałem... Wyszukałem "fachowca" , który jak chciał i kiedy chciał zaczął składać silnik. Trwało to miesiącami, podglądałem technikę składania i tak się zaczęło; w dzień w Instytucie, wieczorami i w nocy przy składaniu silników VW chłodzonych powietrzem. Temat będzie kontynuowany następnym postem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz