sobota, 24 września 2011

adiunkt i mechanik samochodowy d.c.

Wreszcie mój VW 1600 TL ruszył. Stał się oczywiście reklamą, jako że w tamtych czasach VW był rzadko spotykany na drodze. Królowały Syreny, Trabanty, Wartburgi, Skody na czele z FSO Warszawa. Paliwo było tanie. Zwykle tankowało się do pełna. Były dwa rodzaje; niskooktanowa w kolorze różowym zwana buraczanką i wysokooktanowa o kolorze żółtym. Nieraz, na stacji benzynowej zagadywano mnie, kto panu robił ten samochód, zapisywano adres (telefonu nie miałem) i w ten sposób zyskiwałem klientelę. Nie był to warsztat z prawdziwego zdarzenia, ot hobbystyczne dokonywanie napraw i co najważniejsze- skuteczne. W rozliczeniu brałem zwykle niepotrzebne właścicielowi części VW, które pożniej wkładałem do silników następnych klientów. Moje ręce to "koszmar manikurzystki" jak skwitował mój kolega w jednym z artykułów o mnie. Każdy silnik z reguły brudny, olej niskiej jakości, bo lepszych po prostu nie było. Jak na kontrolce w samochodzie świeciła lampka ciśnienia oleju sygnalizująca niesprawność silnika to "wymyślono", że radą na to jest jazda na oleju od silnika Diesla, bo jest gęsty. Zwykle tenże po nagrzaniu silnika miał konsystencję wody, nie smarował i takie egzemplarze trafiały do mnie. Owszem, były warsztaty, które naprawiały silniki VW chłodzone powietrzem, ale zwykle beznadziejne przypadki kierowano do mnie "jak ten pan (mowa o mnie) nie podejmie się naprawy, to już nikt go nie zrobi" Było to wyzwanie, a uruchomienie ogromną satysfakcją. Był to nader spektakularny efekt pracy. W przeciwieństwie do tego, który był w pracy w Instytucie Morskim, gdzie moja- nasza rola kończyła się na oddaniu zleceniodawcy pracy - studium projektowego przedsięwzięcia. Nawet otworzyłem przewód doktorski, napisałem pracę, ale to nie dawało mi większej satysfakcji. Wielokrotnie przepisywany tekst, poprawiany wręcz mnie zniechęcił do kontynuowania toku pracy.
Wpadłem na koncepcje zostania... taksówkarzem. Od razu pojawiły się trudności, z których główna to brak stażu pracy w charakterze kierowcy w przedsiębiorstwie uspołecznionym (przedsiębiorstwo państwowe lub spółdzielcze) Wybór padł na zakład budowy elektrowni szczytowo- pompowej w Żarnowcu. W rozmowie z dyrektorem zakładu ujawniłem swoje wyższe wykształcenie ekonomiczne i średnie techniczne. Zadeklarowałem, że będę pracował na etacie elektryka samochodowego przez 3 miesiące i wzamian otrzymam dokument, że jestem zatrudniony jako kierowca. Tak się tez stało i podjąłem ciężką prace poza domem. Był to sierpień, a że praca niemal cały czas na wolnym powietrzu jeszcze do wytrzymania. Praca moja polegała na naprawie i usuwaniu usterek na maszynach buldożerach Harvester, betoniarek Stetter, dzwigu Coles. Według robotników, byłem pierwszym mechanikiem, który upominał się o schematy... Np dzwig Coles miał uszkodzony system odczytu nośności w zależności od kąta wychylenia i teleskopowej długości ramienia. Stąd ryzyko dla obsługi, że dżwig może się po prostu przewrócić. Po usunięciu usterki z wysokości kabiny gdzieś na poziomie 3-go piętra operator bił mi brawo... Poziom "wiedzy" niektórych był niski. Wezwano mnie do usunięcia usterki lokomtywy spalinowej, bo rozrusznik nie chciał ruszyć. Moim oczom mnie wierzyłem; otóż obok lokomotywy stały dwa akumulatory samochodowe o pojemności ok 120 Ah połączone w szereg (24V) i wszystko to połączone z lokomotywą cienkim przewodem jak do lampki nocnej. Nagminne też były przypadki dekompletowania nadchodzących głównie z Włoch specjalistycznych urządzeń np. do nakładania powierzchni pochyłej zbiornika wody. I to na zasadzie, że to nowe, zagraniczne "może się to przyda". Po 3ch miesiącach otrzymałem upragniony dokument. Na koniec przedstawiono mi propozycję objęcia stanowiska zgodnego z moim wykształceniem, zorganizowania sieci łączności ale z nich nie skorzystałem. Jak się wkrótce okazało w tej niedokończonej inwestycji pochłonięto ogromne środki finansowe. Następnym tytułem postu będzie "Taksówkarz"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz